Zaniedbaliśmy jednak tę kwestię oddając się miejskiej codzienności, więc postanawiamy poprawę, a jako pokutę przyjmujemy regularne odwiedzanie targowisk w Warszawie i innych miejscach, które akurat będą w naszym zasięgu. I tworzenie relacji.
W sobotę odwiedziliśmy bazar staroci na Kole. Większość mieszkańców Warszawy go zna, albo chociaż kojarzy. Nawet sporo osób z innych miast wie, że tutaj można kupić przeróżne stare rzeczy, których zakres po prostu nie mieści się w żadne ramy. Meble XVIII wieczne, era industrialna, PRL, kolonializm i trochę skansenu. Znaczki, biżuteria, buty bez pary, nogi do stołów oraz winyle i kasety VHS. To tylko szybki szkic.
Za co uwielbiamy ten bazar?
Za mnogość rzeczy pięknych, osobliwych, zapomnianych...
wszędobylski folklor wystawienniczy
klimat rozmówek sprzedawców w stylu:
-Patrz tego, dotyka a nie bierze. Kupuj pan coś albo miejsca przy stole nie zajmuj.
Niestety, nie raz, ceny sprawiają, że możemy tylko nacieszyć oczy przedmiotami, jakie tam spotkamy.
Na przykład ta jedna z pierwszych baterii z polskim opisem za kilka tysięcy.
Jednak nie zawsze cena jest adekwatna do kupowanego przedmiotu, a duch targowania, mimo dosyć bogatej, niewybrednej oraz nie zwykłej się targować klienteli, nie wszędzie umarł i można sobie sprawić niepowtarzalne ścienne ozdoby za 150 zł.
Lub stół, który możecie zobaczyć w poście ulubiona część dnia, za 250 zł.
Wracając z bazarku do domu napotkaliśmy "orkiestrę dętą" co podkreśliło klimat i urok tego miejsca.
Z groszem przy duszy lub pustymi kieszeniami, polecamy serdecznie to miejsce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz