wtorek, 27 stycznia 2015

Kawa okiem normalesa: kombo, czyli Etiopia Djimmah oraz Brazylia Santos

Ostatnio miałem długą przerwę w pisaniu. Co nie znaczy, że kawa nie była regularnie pita. Zrobił się niezły zator więc zaczynamy.

Etiopia Djimmah


Poranek pierwszy:
Etiopia Djimmah zaskoczyła mnie swoją... nijakością. W porównaniu do poprzednich jest prosta jak kij od szczoty. Co prawda takiej lepszej, z naturalnym włosiem i lakierem, ale szczoty. Delikatna i zbalansowana, świeża i koniec.

Poranek drugi:
Mimo wszystko, jest dobra. Nie przenosi nas na jakiś odległy koniec doznań smakowych, ale równocześnie nie schodzi z poziomu, jaki został narzucony przez poprzedników.

Podsumowanie:
Nie będzie moją ulubioną na pewno. Taki przeciętniak.

Brazylia Santos


Poranek pierwszy:
Brazylia Santos to nagroda. Kiedyś miałem olbrzymią przyjemność odwiedzić piękny kraj, z którego pochodzi i najbardziej zapamiętałem siaty egzotycznych owoców kupowane za grosze na straganach. Dawały one wszystkim energię na cały dzień pływania na kitesurfingu, a przede wszystkim niebo w gębie. 
I kubek tej kawy był dokładnie taki jak ten wyjazd, idealny. Przy parzeniu czuć aromat czekolady i świeżej słodyczy. W pierwszym łyku czuć smak kakao, średnią i bardzo charakterystyczną kwasowość, która płynie przechodzi w smak tropikalnych owoców. Słodkie mango i melon przełamany kwaśnym ananasem. Wszystko zamknięte jest delikatnym mlecznym posmakiem.

Poranek drugi:
Znowu podróż w czasie i przestrzeni. I tylko jeden mały szczegół, gdyby miała ona więcej kofeiny... ale nie można mieć wszystkiego.

Podsumowanie:
Mój faworyt i chyba najlepsze doznanie kawowe. Chciał bym, aby wszystkie kawy jakie w życiu jeszcze wypiję zaskakiwały mnie czymś takim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz