środa, 30 kwietnia 2014

Holandia dzień 1 | Breda

Ostatnie dni spędziłem wraz ze znajomymi w Holandii. Ponieważ wyjazd trwał sześć dni, a każdy z nich był wyładowany po brzegi, wszystko opiszę w kilku postach.

Pierwszy dzień to oczywiście podróż. Wyjazd z Warszawy o 6:00 i długa jazda, na którą dobrze przygotowała nas Kasia uruchamiając taśmową produkcję kanapek ze świątecznymi resztkami. Około 19:00 dojechaliśmy pod adres mieszkania wynajętego przez Airbnb (polecam ten sposób kwaterowania się. Za cenę niższą niż w hostelu mieliśmy dla siebie ładne mieszkanko i rowery). Szybkie odebranie kluczy, zachwyt miejscówką, wypakowanie manatów i spacer do centrum. Piwko i spać, bo następny dzień poświęcamy na festiwal i zwiedzanie Bredy.

Zwiedzanie i festiwal szły raczej równolegle, ale dla porządku zacznę od miasta.
Naprawdę dawno temu nie zachwyciłem się tak jakimś miejscem.

Niewielkie miasteczko, w którym wszystko jest w zasięgu przejażdżki rowerowej. Stare budownictwo w czerwonej, charakterystycznej wielkości cegle zmieszane z nowymi budynkami z tych samych materiałów.
Całość poprzecinana detalem i zielenią. Zero reklam i wizualnego syfu! Wszystko to zastąpione ciekawymi, miłymi oku obiektami i pięknie zaprojektowanymi kawiarenkami ,restauracjami i sklepikami.


Tak jak mówiłem cegła i okna, które zazwyczaj są odsłonięte przez co możemy obserwować domowników.

Kury są wszędzie tam gdzie zieleń, na co dowód w poście z ostatniego dnia.

Ciekawy motyw to laleczki w wielu oknach, oraz zielone dziedzińce, które można znaleźć również w Amsterdamie i innych miastach. A tuż za ścisłym centrum osiedla domków z cegły, krytych strzechą z dużymi oknami. To jest po prostu wizualizacja moich marzeń.

Ogólnie wrażenie jakie wywarła na mnie Breda łatwo przedstawić jednym zdjęciem.
IDEALNEJ CZEKOLADY
Miałem pisać dalej o festiwalu ale chyba jednak lepiej poświęcić na niego następny post.

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Święta w Rajcu

Święta niestety spędziliśmy osobno. Kasia wyjechała do Ciechocinka odwiedzić dziadków. Ja ulokowałem się u rodziców w Rajcu.
Mama sprawuje opiekę nad szczeniaczkami, brat z żoną nad bobasem, więc raczej obfitości żarcia i rodziny nie było. Ja wziąłem na siebie część spraw kuchennych i bratanka oraz pracę, której nie udało mi się dokończyć w Warszawie. No ale wszystko udało się pogodzić i wyszedł całkiem przyjemny, wydłużony weekend.








 Jeśli ktoś jest zainteresowany szczeniaczkami to zapraszam do śledzenia ich na FB oraz odwiedzin strony hodowli.



Spacer po działce z wujkiem, jak zawsze pełny wrażeń;)


I oczywiście kuchnia, która jak wspomniałem częściowo została przeze mnie przejęta.
Mazurek na pierwszym planie to kombinacja dzikiej róży, marcepanu, czekolady i pistacji. Drugi plan to kajmak z maminym dżemem morelowym i migdałami. Powstał jeszcze trzeci, w którym różę zastąpiłem morelami. Zostały wychwalone przez całą rodzinę więc wychodzi na to, że się udały.

środa, 16 kwietnia 2014

Krótka historia zielonego misia i wspaniałego sernika



1. Podchody trwały dobrą godzinę. Lalka liczyła na to, że misio się z nią pobawi, ale kiedy zdała sobie sprawę, że to kolejna puszysta maskotka przeznaczona do ...
2. całkowitego zniszczenia, doszczętnej dewastacji, zjedzenia- zajęło jej to niecałe 2 godziny.
3. Później tylko patrzyła się tymi słodkimi oczami, próbując powiedzieć: macie kolejnego?


A w tym czasie ja upiekłam sernik. Nie byle jaki. Dobry, wilgotny, zbity.

 Potrzebujesz:

8 jajek
900 g twarogu trzykrotnie zmielonego
100 g roztopionego masła
10 łyżek cukru pudru
1/3 szklanki cukru
3 łyżki mąki pszennej
2 łyżki mąki ziemniaczanej
łyżka ekstraktu z wanilii lub prawdziwej wanilii
mleko

Żółtka ucieramy z cukrem pudrem na jasny puch. Dodajemy twaróg, masło, wanilię. Gdy wszystko się połączy przesiewamy do całości obydwie mąki. Miksujemy dodając około połowę szklanki mleka.

W drugiej misce ubijamy białka ze szczyptą soli, dodając partiami cukier. Ma powstać bardzo sztywna piana. Ponieważ białek jest bardzo dużo, ubijanie zajmie sporo czasu.

Następnie dodajemy ubite białka do masy serowej i drewnianą łyżką delikatnie, ale dokładnie mieszamy. Przelewamy do tortownicy wysmarowanej masłem (w moim przypadku o średnicy 20 cm, ponieważ uwielbiamy wysokie ciasta).

PIECZEMY

*5 minut w 220 stopniach
*30 minut w 180 stopniach
*15 minut w uchylonym piekarniku
*15 minut w zamkniętym piekarniku
* ciasto studzimy w piekarniku
Uchroni to nasze ciasto przed opadnięciem

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Jak kupować...i jeść

żeby się nie nadziać?

Dzisiaj zrobiłam mały przegląd tego, co przeważnie ląduje w naszym sklepowym koszyku. Staramy się uważać na to, co kupujemy, bo: glutaminian sodu, nadmiar cukru, aspartam, konserwanty, emulgatory, sztuczne barwniki nikomu nie służą. Więc co kupować?

Płatki śniadaniowe- zawsze kupujemy płatki owsiane lub jęczmienne z dużą ilością błonnika, NIGDY nie błyskawiczne, które są bardziej przetworzone z mniejszą ilością mikroelementów.

Do płatków oczywiście dołącza mleko. I oczopląsu można dostać UHT, świeże, 0%, 3,5 %.
Mleko podczas pasteryzacji traci trochę witamin, które łatwo jest uzupełnić codzienną dietą, ale nie traci wapnia i długo może stać w lodówce;
Mleko świeże, pasteryzowane w niskiej temperaturze, traci mniej witamin podczas tego procesu i może być smaczniejsze.
Jako, że ja mam fioła na punkcie wszystkiego co małokaloryczne, zawsze wybierałam najchudsze 0-0,5%. Nic gorszego wymyślić nie mogłam. Mleko to nie zawiera witamin rozpuszczalnych w tłuszczach. Jest zwyczajnie bezwartościowe.  Zdrowe niezdrowe, które wybrać?
Głośno krzyczę 1,5 %, bo zawiera witaminy i mało tłuszczu mlekowego, który jest zbędny.

Owsianka bez bakalii, no way, ale ..
rodzynki- nie mogą być twarde- to oznacza, że są stare. Ciemniejsze są zdrowsze, bo mają najwięcej przeciwutleniaczy i antocyjanów, co zapobiega przedwczesnemu starzeniu. Powinny być miękkie i niewyschnięte.
Orzechy powinniśmy kupować w łupinach, które chronią przed jełczeniem. My jesteśmy leniwi, tak? Więc kupujmy te w całości, mało rozkruszone. Absolutnie niesłodzone i niesolone.
Migdały- tylko w całości i ze skórką, która ma w sobie dużą ilość przeciwutleniaczy.
Suszone morele- tylko ekologiczne. Są brzydkie, nie mają ładnego żółciutkiego koloru, ale nie są konserwowane dwutlenkiem siarki !
Nigdy nie kupujmy suszonych kandyzowanych owoców, które oprócz dużej zawartości cukru mają mnóstwo chemii.

Filip lubi masło, więc je kupujemy, ale zapomnieliśmy. Które masło jest masłem?
Musi być twarde jak kamień, musi mieć co najmniej 82% tłuszczu mlecznegonie może zawierać aromatów,emulgatorów i zagęstników. Zawsze należy wybierać masło ekstra, nie śmietankowe.Oprócz tego, dobre masła mają na opakowaniu elipsę z różnymi szyframi, to nas zapewnia, że jest ono prawdziwe.

Ser żółty
Zawsze w kawałku, nie w plastikowym opakowaniu. Powinien zawierać głównie: mleko, bakterie kwasu mlekowego, podpuszczkę, sól oraz 2 E, czyli E509- chlorek wapnia i E160- naturalny barwnik. Nie! mówimy skrobi pszennej,soi, tłuszczowi palmowemu. Dobre sery zawierają elipsy z 3 symbolami, tak samo jak w przypadku masła. Nie mogą się kruszyć podczas krojenia.

Makaron
Powinien mieć w składzie tylko wodę i mąkę pełnoziarnistą, SEMOLINĘ, czyli wyprodukowaną z pszenicy durum. Porcja takiego makaronu na dłużej zapewni nam uczucie sytości i nie tuczy. Trzeba pamiętać, że im bardziej rozgotowany makaron tym większy jest jego indeks glikemiczny.

Ser biały
Nie może być twardy ani zbyt miękki, po przekrojeniu ma być idealnie gładki. Musi mieć dużo białka i mało tłuszczu. Najlepiej wybierać twaróg półtłusty ze względu na dość dużą zawartość witaminy A.
Serki kanapkowe- nie zawsze zawierają w sobie ser. Często na pierwszym miejscu w składzie jest olej roślinny oraz glutaminian monosodowy lub inne uzależniające wzmacniacze smaku.

Szynka
Powinna mieć min. 95% mięsa. Gdy zawiera lecytynę sojową, karagen, fosforany, mnóstwo wody- jest opisana jako produkt wysokowydajny. Unikajmy szynek konserwowych- zawierają mniej mięsa a więcej wypełniaczy. Prawdziwa szynka musi mieć co najmniej 16 g białka-oczywiście zwierzęcego. Nie powinna mieć jednolitej konsystencji i koloru.
My często robimy pieczeń, która idealnie zastępuje te sklepowe świństwa i jest równie pyszna i na pewno zdrowsza od tych nafaszerowanych chemią.

Warzywa
Wspierajmy warzywa polskie kiedy tylko jest to możliwe. Transport jest krótszy, więc warzywa nie potrzebują dodatkowej chemii, są zdrowsze.
Ogórki jemy bez skórki, na której znajdują się bakterie, pozostałość po nawozach oraz jaja pasożytów. Nie wolno kupować ogórków(i nie tylko) szczelnie zapakowanych w folię, ponieważ zawarte w nich, po nawozach, azotany bez dostępu do powietrza zamieniają się w szkodliwe dla zdrowia azotyny.
Pomidory- dokładnie myjemy w ciepłej wodzie. Powinniśmy jeść tylko te mocno dojrzałe, czerwone. Zielonkawe mogą być trujące przez zawartość solaniny- toksycznego glikozydu. W sezonie lepiej kupować pomidory gruntowe, które wydzielają intensywny zapach przy szypułce.
Sałata- nie kupujemy tych w foliowych torebkach. Należy wycinać głąb, bardzo dokładnie myć, w ten sposób zmywamy resztki chemicznych nawozów.

Owoce
Grejpfruty, cytryny, pomarańcze- intensywne kolory=więcej witamin, ciężkie=bardziej soczyste. Końcówki nie mogą być miękkie. Czerwone grejpfruty są najzdrowsze, mają dużo likopenów i beta karotenu. Każda zmiana w kolorze i skórce powinna cytrusy dyskwalifikować .
Jabłka- tylko polskie, bo transport jest krótszy przez co są mniej chemiczne. Zdrowsze są małe ze względu na większą ilość witaminy C. Skórka nie może być pomarszczona ani nie powinna mieć plamek. Ponieważ jemy i kupujemy oczami, warto wiedzieć, że te piękne, czerwone jabłuszka na pewno były traktowane chemią. Jeśli kupujemy pakowane w folię, trzeba zwrócić uwagę na to aby były w niej dziurki.

We wszystkim jest chemia ... Więc dbajmy o to, co kupujemy, zdrowie nie ma ceny!






piątek, 11 kwietnia 2014

Pizza i co dalej?

Wczoraj na kolację zrobiłem najlepszą, jak dotąd, pizzę. Delikatnie wyrośnięte boki, całość lekko chrupiąca.
Był to któryś raz z kolei, przy którym eksperymentowałem z proporcjami do ciasta. Do tej pory zawsze opierałem się o Moje Wypieki



Na ciasto potrzebujesz:
2 szklanki mąki
1 1/3 szklanki semoliny (kaszy manny)
2 łyżeczki soli
30g drożdży
2-3 łyżki oliwy z oliwek  
1 szklanka wody

Najpierw robię zaczyn z kilku łyżek mąki, drożdży i łyżeczki cukru. Po ok 15 minutach jak zacznie pracować mieszam wszystkie składniki i wyrabiam ciasto. Ciasto ma się nie lepić i być zbite. Zostawiam do wyrośnięcia na minimum godzinę a w tym czasie robię sos.

Na sos potrzebujesz:
2 puszki pomidorów bez skóry
2 cebule czerwone
dużo świeżych ziół
ostre papryczki suszone lub w proszku
100ml wina (może być czerwone lub białe co kto lubi, ważne aby wytrawne)
3 łyżki octu balsamicznego  

Cebule kroję w kosteczkę i podsmażam przez kilka minut. Dodaję pomidory, papryczki i świeże zioła. Po jakimś czasie dolewam wino i ocet. Redukuję do otrzymania niewodnistej konsystencji.

Na spodzie dużej tortownicy rozwałkowuję ciasto na grubość ok 3mm, kładę sos, tarty ser i różne dodatki.

I teraz sekret odkryty przez mojego brata. Piec zawsze rozgrzewam do maksimum, a kratkę wkładam jak najniżej. Pizzę piekę do momentu, w którym zarumieniają się brzegi i dodatki.

PYCHA!

I co dalej?

Jak zawsze, zostało nam trochę ciasta i sos, bo daliśmy radę zjeść tylko dwie pizze.
Na drugi dzień pizzy już nam się nie chciało, więc postanowiliśmy zużyć składniki na coś innego.

Rano Kasia upiekła śniadaniowe a'la bajgle, które przygotowała z serkiem, ogórkiem, papryką, pieczenią z indyka i parmezanem oraz sadzonym jajkiem.
I tak z resztek ciasta powstał element super śniadania.





No to czas na sos.
Po dodaniu cukinii i pieczeni z indyka oraz kukurydzy powstał super farsz do pszennych tortilli.


Tortille bardzo łatwo przyrządzić samemu.
Szklanka mąki, łyżeczka soli, łyżka oliwy i 1/3 szklanki wody. Ciasto zagniatam około 10 minut aby nabrało powietrza. Potem smażę na suchej patelni około 30 sekund z każdej strony.
Farsz zawijam w placki i gotowe.

W ten sposób nie marnuje się nic z naszej pizzy i jednocześnie nie skazujemy się na dwa dni opychania plackiem.

Smacznego

czwartek, 10 kwietnia 2014

NIE MAMY TV, SŁUCHAMY TRÓJKI

Telewizja, wciąga, zabija wyobraźnie, zabiera czas, cofa nas w rozwoju i ... tuczy.
Na początku bardzo mi brakowało tej ukochanej rozrywki, ale kiedy się już oswoiłam z tym, że nie mam telewizora, nie ma HBO, tvn style, moja codzienność stała się czymś lepszym.
Czymś lepszym, bo :

Czas, który spędzałam siedząc na kanapie przed telewizorem i wcinając jakieś przekąski, dzisiaj zamieniam na: czytanie książek, spacery z psem, gotowanie (nie dlatego, że to mój obowiązek-raczej lubię to robić) no i przede wszystkim, zaczęłam uważniej słuchać najwspanialszego radia TRÓJKI .

Co jest takiego fajnego w słuchaniu radia?

Trójka oferuje nam wiele form rozrywki zawartych w przeróżnych audycjach. Są tu skecze,monologi i piosenki artystów kabaretowych. Piotr Stelmach w OFFENSYWIE pokazuje nam nowe talenty muzyczne, o których mało się pisze w kolorowych magazynach. Grażyna Dobroń tłumaczy jak odpowiadać za własne zdrowie. Uczymy się bardzo poprawnej polszczyzny dzięki Katarzynie Kłosińskiej w "Co w mowie piszczy?". Żebyśmy nie byli w tyle co do informacji o świecie i tego co się dzieje zawsze czekamy na "Puls trójki". Są tu też ludzie i audycje dla nas szczególne, jedną z nich jest "W tonacji Trójki", bo; Wojciech Mann, Anna Gacek,  Marek Niedźwiedzki oraz inni prowadzący. Czyli wszystko co najlepsze zamieszczone w jednej godzinie. Jednej godzinie najlepszej muzyki, najmilszej atmosfery i wspaniałych wrażeń. Zawsze poprawiają humor, poszerzają naszą świadomość muzyczną i uczą, że nawet pop może być okej.

Dlaczego tylko i wyłącznie TRÓJKA

Drażni nas ten głupi schemat w innych stacjach radiowych, który zamiast budzić ludzi do życia, uświadamia im, że " zaczął się poniedziałek- beznadzieja. Wtorek- cały czas dalej do weekendu, ... , Piątek- w sobotę będzie nas bolała głowa. W niedzielę leczymy kaca i przeżywamy, że weekend się kończy."

Jest jeszcze wiele innych dobrych aspektów wynikających ze słuchania radia, ale przekonajcie się sami.

środa, 9 kwietnia 2014

Architekt wnętrz. Czy warto z nim współpracować?

Ostatnio coraz częściej zdarza się, że pracuję z moim bratem, który wraz ze wspólnikiem prowadzi pracownię architektury wnętrz NatusDESIGN.

Z początku dziwiło mnie trochę, że ludzie potrzebują kogoś kto im zaprojektuje wnętrze, ale szybko stałem się zwolennikiem tego rodzaju współpracy.

Najpierw trzeba odróżnić architekta wnętrz od dekoratora.

Według mojego doświadczenia architekt opracowuje wszystko, wychodząc od funckji po ostatni detal i pracuje na rzutach oraz wizualizacjach. Zna się na aspektach technicznych oraz ma rękę na pulsie jeśli chodzi o aktualne trendy.

Dekorator natomiast dobiera kolorki i ustawia kwiatki, często nie znając nawet najbardziej banalnego programu do wizualizowania swoich myśli. Idzie po najniższej linii oporu i wyciąga jak najwięcej kasy.

To czemu architekt?

Architekt pomaga nam uniknąć wielu nieprzyjemnych niespodzianek, jakich dostarczają nam deweloperzy mający doświadczenie w zaginaniu czasoprzestrzeni i upychaniu niesamowitej ilości mebli na zbyt małej powierzchni. Jak oni to robią? Działają na minimalnych wymiarach, wciskają ładne rzuty, na których wszystko wygląda ok... Dopóki nie zobaczymy tego w trójwymiarze. Ogólnie stosują masę sztuczek żeby sprzedać niefunkcjonalną przestrzeń za grubą kasę.

Dlatego jeśli jest taka możliwość, dobrze jest konsultować się z architektem na etapie zakupu mieszkania lub domu. Zdemaskuje on wspomniane deweloperskie sztuczki.

Doświadczony architekt potrafi rozwiązać ustawienie mieszkania przynajmniej na trzy razy więcej sposobów niż przeciętny człowiek oraz przewidzieć nasze zachowania, co umożliwia dostosowanie życiowej przestrzeni do naszych realnych potrzeb.
Szczególnie gdy działa na wysokiej jakości wizualizacjach, da nam wyobrażanie o tym w jakim miejscu decydujemy się mieszkać.

Co do cen. Uważam, że jest to koszt, który wpleciony w wydatki przeznaczone na wykończenie zostanie ledwo dostrzeżony.

No a na koniec mała próbka naszych możliwości.






niedziela, 6 kwietnia 2014

Czy do szczęścia potrzebne są rzeczy ładne

Dzisiaj ze znajomymi wybrałem się na Targi Rzeczy Ładnych, a potem na pogadanki i burgera.
Oczywiście było przemiło, ale nie o tym chcę pisać.
Wróćmy do tych ładnych.
Faktycznie było na czym zawiesić oko.





No tylko myślę sobie, czy te wszystkie ładne są nam potrzebne.
No i faktycznie są rzeczy niezbędne, bo siedzieć trzeba, spać w czystej pościeli, lampa światło też dać powinna, a ściany głupio wyglądają jak nic na nich nie wisi.
I wtedy lepiej jak to potrzebne jest ładne.

Tylko czemu ludzie lubią ulegać przelotnej modzie i wydawać kasę na takie ładne, ale niepraktyczne.
Drogie i nie do końca przemyślane, co potem uwierają w kant pupy, że siedzieć się nie da.
A i tak na to lecą i siedzą powykręcani w paragrafy na kanapie za sto milionów.

Sam w sumie też lubię ładne i mogę zapłacić więcej, ale jak nie jest to napompowane tylko nazwiskiem, a faktycznie spełnia swoją funkcję.

Są przedmioty, które w mojej ocenie omijają zupełnie wszelkie kryteria i mają być tylko umilaczem przestrzeni dedykowanym konkretnemu użytkownikowi, jak nasze maski z Koła. Takiego ładnego nie oceniam.

sobota, 5 kwietnia 2014

piknik/ Fort Bema

Pogoda, nareszcie, idealna, humory dopisują, więc czas na pierwszy w tym roku, prawdziwy piknik. Ponieważ lubimy odkrywać nowe uroki stolicy, dzisiaj wybraliśmy Fort Bema.
Żeby piknik był prawdziwy to i jedzenie musi być dobre, dlatego  przygotowaliśmy czekoladowe ciasto z malinami i wytrawną tartę. Dopełnieniem był sok z wyciskanych pomarańczy i wino.
Było wspaniale, pachniało wakacjami no i wracać do obowiązków się nie chce...

Fort jest super miejscem na spacer. Niestety brakuje nam zdjęć oddających urok tego miejsca, ponieważ po udanej uczcie wiatr dał się we znaki i zmarznięte dziewczyny zarządziły odwrót.







 Przepis na ciasto znalazłam tu , ale nieco go zmodyfikowałam. Użyłam o połowę mniej cukru. Blaty przełożyłam podsmażonymi malinami z dodatkiem stewii i inuliny. Stewia to naturalny, bezkaloryczny słodzik, nie podnosi poziomu cukru we krwi. Inulina zagęszcza, oprócz tego ma łagodnie słodki smak, nadaje smarowności, jest naturalnym prebiotykiem i także jest niskokaloryczna. Do polewy użyłam zdecydowanie mniej masła i zamiast cukru 1/4 łyżeczki stewii.

Filip robi najlepsze słone tarty, na najlepszym kruchym spodzie z przepisu od Mamy.

2 szklanki mąki
2 łyżeczki soli
2 łyżki zimnej wody
kostka masła

A "środek" to już jest jego fantazja, czyli zazwyczaj zależy od tego, co mamy w lodówce i na co jest sezon. Na targu zagościły pierwsze pory,więc musiały się pojawić w tarcie. Oprócz tego: pomidory suszone, szynka dojrzewająca, brokuł, ser żółty, ser feta. Wszystkie składniki wymieszane ze śmietaną i dwoma jajkami.

A po co podróżować? Jak można siedzieć w domu

Trafiliśmy na siebie w sam raz. Oboje lubimy dobrze ugotować i zjeść. Mamy słabość do zwierząt i przyrody. Nie jesteśmy skrajnymi freakami żeby głaskać każde źdźbło trawy i odczuwać płynącą do nas zeń energię. Łączy nas jeszcze wiele innych spraw, do których można zaliczyć ciekawość świata.
Oczywiście siedzenie w domu też jest ok i sprawia przyjemność. No więc po co wyjeżdżać?

Oboje zrobiliśmy raz po jednym wielkim błędzie. Ja nie poleciałem na hinduskie wesele wnuka znajomego mojego taty (jakkolwiek dziwnie to brzmi), a Kasia odpuściła rodzinny wyjazd do Tajlandii.
Jak mogliśmy? 
Też się dziwię, ale mam wytłumaczenie. Nasze mózgi nie wzięły pod uwagę jednej ważnej rzeczy. Przecież tutaj nas nic nie ominie i nie wydarzy się jakiś skrajny przełom w tym krótkim czasie. Nawet jak wyjedziesz na rok to Polska będzie Polską, Radom Radomiem, rodzina rodziną i tak dalej. Ale jak wchodzisz w pewien głupi okres to myślisz, że tutaj ci się świat kończy... i nie jedziesz.

Na szczęście wcześniej nie popełniałem tego błędu. Raz nie dał mi go popełnić mój tata i wtedy spędziłem miesiąc na Pogorii żeglując z Francji przez Giblartar do Włoch.

Innym razem nie mogąc znaleźć kompanów do wyjazdu, kupiłem bilet w jedna stronę do Gruzji. To co przeżyłem szlajając się po tym pięknym kraju i wracając stopem przez Turcję jest moje i nikt tego nie zabierze, ani nie doświadczy.

A co mnie minęło na miejscu? W zasadzie to nie pamiętam co mogło się tu dziać podczas tych dwóch wyjazdów. Podczas drugiego zaczynał się nasz związek, więc może kilka zachodów słońca i ognisk. Ale takich jeszcze będą tysiące.

Razem byliśmy we Włoszech i na Krecie. Takie krótkie wyjazdy na żywioł. Bilety były tanie więc kupujemy, pakujemy plecaki, a co będzie to będzie. I tak powoli sobie jedziemy w nieznane. Bo i tak najwięcej i najlepiej dzieje się NIE tam, gdzie nas nie ma, tylko wokół nas.

Ważne, aby dać szansę tym wydarzeniom i nie spędzić tego czasu na codzienności. Bo ona na pewno nie zmieni dramatycznie swojego biegu ani w jeden dzień, ani w trzy miesiące. Chyba że doświadczymy niecodzienności, która daje szansę kreowania naszego życia.

Jak Gruzja to obowiązkowo góry.
Włochy-wiadomo
 A Kreta to nie koniecznie hotele i wypożyczane samochody.


czwartek, 3 kwietnia 2014

niespodzianki, niespodzianki

Żeby nie było nudno i źle, czasami trzeba miłej odmiany, czegoś co sprawi, że się uśmiechniemy.
Dlatego postanowiłam zrobić Filipowi "niespodziankę" w postaci zwykłej kolacji, pysznej kolacji.
Przecież to fajne widzieć, że ktoś dzięki temu czuje się lepiej. Ale w tym wszystkim najwspanialszy jest fakt, że u nas działa to totalnie bezinteresownie, prosto z serca i szczerze!
Róbmy niespodzianki, sprawiajmy sobie i innym lepszy humor !



























Na kolację zrobiłam cukinię faszerowaną wołowiną

Potrzebujesz:

2 średnie cukinie
300 g wołowiny, chudej, mielonej
puszka całych pomidorów
4 ząbki czosnku
1 cebula
mozarella
przyprawy do smaku
3 łyżki oliwy z oliwek

Cukinie umyłam, przekroiłam na pół, łyżeczką wyjęłam pestki.
Posiekany czosnek i cebulę podsmażyłam na oliwie, dodałam mieloną wołowinę. Po czasie pomidory i przyprawy. Wszystko dusiło się około 15 minut. Farsz przełożyłam na cukinie.
Piekarnik rozgrzałam do 180 stopni. Pod koniec pieczenia na sam wierzch wyłożyłam mozarellę.
Pycha

wtorek, 1 kwietnia 2014

Nasze pierwsze ciasto drożdżowe

Jesteśmy z siebie dumni! 
Godziny wyrabiania, brudne ręce, zmęczenie... ale było warto. Ciasto jest delikatne, puszyste, lekkie. A połączenie owoców leśnych, białej czekolady i marcepanu idealne.

Potrzebujesz:

300 g mąki
50 g cukru pudru
30 g świeżych drożdży
125 ml mleka
szczypta soli
2 jajka 
3 żółtka
50 g masła

ok 40 g marcepanu
ok 40 g białej czekolady
dowolne owoce, dowolna ilość

Rozczyn: do ciepłego mleka dodajemy drożdże, łyżeczkę cukru, 2 łyżeczki mąki. Czekamy aż powstanie piana.
W większej misce mieszamy mąkę, cukier, sól + rozczyn. Dodajemy jajka i żółtka. Wyrabiamy przez minimum pół godziny, około 10 min przed końcem dodajemy masło. Ciasto będzie się lepić. Odstawiamy na min godzinę do wyrośnięcia.

Wałkujemy na opruszonym mąką blacie czy stolnicy, następnie na ciasto ścieramy marcepan i białą czekoladę. Dodajemy dowolne owoce, zawijamy, kroimy w 2,5 cm plastry, które układamy w wysmarowanym naczyniu. Pieczemy przez 20-25 min w 180 stopniach.